Wstęp Zawsze myślałem, że znam samego siebie. Byłem pewien, że jestem na tyle silny, że nikt

poniedziałek, 30 marca 2020

Tiffany Snow "Zwróć się do mnie" - recenzja






Tytuł: Zwróć się do mnie
Autor: Tiffany Snow
Wydawnictwo: ARKADY
Rok wydania polskiego: 2016
Liczba stron: 403


Jedna rzecz się u mnie zmieniła – dawniej, gdy ktoś zadał mi pytanie o ulubioną autorkę, jako przykład zawsze bez wahania podawałam Panią Lisę Gardner. Teraz bym się jednak zawahała, czy na pierwsze miejsce nie zasługuje Tiffany Snow :).  

Gdy w moje ręce wpadła pierwsza część serii o Kathleen Turner, wiedziałam już, że nie obejdzie się bez sięgnięcia po pozostałe części. I tak oto dzięki uprzejmości Wydawnictwa ARKADY w moich skromnych progach pojawił się pakiecik całej tej intrygującej serii. Za mną drugi tom i śmiało mogę powiedzieć, że ta część jest jeszcze bardziej tajemnicza, zmysłowa i pełna niebezpieczeństw, czyhających na główną bohaterkę.

Kathleen na każdym kroku narażona jest na utratę własnego życia, a wszystko dlatego, że jest w związku z Blayn’em, który jako znany adwokat uczestniczy w trudnej i nagłośnionej przez media sprawie, ubiegając się jednocześnie o stanowisko gubernatora stanu. Nie pomaga również fakt, iż dziewczyna swoimi czynami również zdążyła podpaść kilku osobom. 

Kathleen po raz kolejny udowadnia swoją upartość, prowadząc kolejne śledztwa na własną rękę i choć momentami wydaje się być zupełnie bezmyślna, to naprawdę nie da się jej nie lubić. Tiffany Snow stworzyła postać do bólu prawdziwą. Podoba mi się to, że Kathleen nie jest kolejną seks bombą, jakich już wiele natworzyła literatura. Jest naturalna oraz  autentyczna w swoich czynach i myślach – z tymi ostatnimi ma akurat ostatnio nieco na bakier, bowiem jej myśli rozpaczliwie krążą wokół kogoś, kogo zdecydowanie nie powinny. Mężczyzną, który wciąż nie daje jej spokoju jest Kade – brat Blayna, którego w tej części mamy okazję poznać nieco bliżej. Przede wszystkim jednak bliżej poznaje go nasza Kathleen, spędzając z nim co raz więcej czasu, ponieważ Kade na prośbę brata ma chronić dziewczynę, a uwierzcie, że przy temperamencie bohaterki i jej skłonności do pakowania się w tarapaty to wcale nie będzie takie proste. Kathleen niejednokrotnie ucierpi przez swoją nieostrożność, dociekliwość oraz to, że jest kobietą Blayna.  Blayn z kolei popełnia pewne błędy, które zdecydowanie nie ułatwiają jej wyboru, co do tego, który z braci jest dla niej ważniejszy.




Czy Kade’owi uda się ochronić Kathleen? 
Jaki niewybaczalny błąd popełnił Blane? 
Kto stoi za nieustającymi pogróżkami i kolejnymi morderstwami? 
Który z braci tym razem zawładnie sercem dziewczyny? 

Cóż.. odpowiedź na te pytania wcale nie będzie taka oczywista, a autorka zaskoczy was niejednokrotnie. W książce nie brakuje akcji, namiętności i niebezpieczeństw. Niejednokrotnie na swojej skórze będziecie czuli dreszcze, przeplatające się z uderzeniami gorąca. To niesamowite, co ta seria potrafi wyczyniać z czytelnikiem! 

Powieść pokazuje, jak w obliczu niebezpieczeństwa nie można ufać nikomu, bowiem nigdy nie wiesz, kto okaże się wrogiem, a kto sprzymierzeńcem. Pokazuje również, jak bardzo można zaplątać się w sieć własnych uczuć i pragnień. 

To jedna z tych książek, które mimowolnie czytelnik pochłania w mgnieniu oka, a jednocześnie rozpaczliwie pragnie zwolnić… delektować się… aby ta historia nigdy się nie skończyła.
Szczerze – dawno nie czytałam tak dobrych książek, tak totalnie trafiających w mój gust!

Moja ocena: 10/10

Za egzemplarz dziękuję
Wydawnictwu ARKADY

sobota, 28 marca 2020

"Wczorajsza róża" tom II - rozdział 1




Wstęp
 
Zawsze myślałem, że znam samego siebie. Byłem pewien, że jestem na tyle silny, że nikt ani nic nie będzie mnie nigdy w stanie złamać. Żyłem w przekonaniu, że mój egoizm przenigdy nie dopuści do głosu takiej wartości, jak poświęcenie, a ja sam zawsze będę tak twardy, niewzruszony i obojętny na resztę tego żałosnego świata. Lecz wkrótce wszystko miało się zmienić – ona miała to zmienić. Właściwie nigdy bym nie pomyślał, że nasze ścieżki znowu się spotkają, a los ponownie zadrwi, wystawiając na tak wiele prób, nie oszczędzając nas przy tym ani o gram. Jedna chwila miała sprawić, że to wszystko, co do tej pory tak skutecznie udawało mi się wypierać z pamięci, ponownie odzyska swoją aktualność. Jakim prawem ta jedna chwila zadecydować mogła o całym moim życiu?! Jakim prawem przyczyniła się do podejmowania tak irracjonalnych (jak dla mnie) decyzji i wreszcie jak mogła pozwolić na to, abym tym razem to ja został wplątany w coś, z czym wcześniej przecież sam tak walczyłem?
                                                  
                                                      *

Wracałem właśnie ze spotkania służbowego, które – przynajmniej w mojej opinii – trwało zdecydowanie zbyt długo. Jedynym, o czym marzyłem, było to, aby wygodnie ułożyć się na łóżku i choć na chwilę wyłączyć to inteligentne myślenie. Sygnalizacje świetlne nie były dziś zbyt litościwe, a pogoda naprawdę paskudna. Padało tak bardzo, że wycieraczki niemalże nie nadążały ściągać wody z szyb. To właśnie wtedy ujrzałem ją po raz pierwszy od dłuższego
czasu. Ledwo zdołałem wyhamować, gdy w pośpiechu próbowała przemierzyć jezdnię, lądując ostatecznie tuż przed maską mojego samochodu. Oboje zamarliśmy, ja – przerażony, ona – zdezorientowana. Nie rozpoznaliśmy się od razu. Minęło dobrych kilka sekund, zanim nasze spojrzenia się spotkały. Wtedy właśnie w jej oczach ujrzałem coś niepokojącego. Bała się, cholernie się czegoś bała, a jej nerwowe spoglądanie wokół pozwoliło mi ocenić, że to nie ja byłem powodem tych emocji. Obejrzała się za siebie w niepewny, nietypowy wręcz sposób, po czym podjęła najlepszą – jak jej się wówczas musiało wydawać – decyzję. Jednym susem znalazła się tuż przy drzwiach pasażera, pociągając za klamkę w sposób tak gwałtowny, że pewnie gdybym nie tkwił wciąż w osłupieniu, natychmiast bym ją za to skarcił.
– Jedź! – krzyknęła, spoglądając w tylną szybę samochodu.
Jej ubrania, podobnie jak włosy, były przemoknięte, a rysy twarzy ukazywały zmęczenie.
– Magda… – wypowiedziałem bezradnie.
– Ruszaj! – krzyknęła panicznie, a ja wreszcie zrozumiałem, co jest grane.
Wciskając gaz do dechy, ruszyłem z piskiem opon.
                                               

                                               Rozdział I

Krzysiek wciąż był tym samym inteligentnym i spostrzegawczym facetem. Doskonale wiedział, że mam kłopoty. Musiał to wiedzieć, bo ujechaliśmy zaledwie kilkaset metrów, a on zdążył już kilka razy spojrzeć nerwowo w tylne lusterko samochodu. Wyciągnęłam z kieszeni spodni niewielkich rozmiarów lusterko i malinową pomadkę. Oczywiście wcale nie chodziło mi o to, aby się pomalować – zresztą, tak jakby to w ogóle mogło mi jakkolwiek pomóc w poprawie mojego beznadziejnego stanu, w jakim aktualnie się znajdowałam. Pomijając fakt, iż były to tak naprawdę jedyne rzeczy, jakie miałam przy sobie, służyły mi raczej do kontroli sytuacji z tyłu drogi, aniżeli stworzenia make-upu.
– Mógłbyś jechać nieco szybciej? – zagadnęłam, zauważając podejrzany jak dla mnie duży, granatowy samochód, który jakoś za bardzo siedział nam na zderzaku.
– Powiesz mi, o co chodzi? – Jak zwykle był spokojny i opanowany, choć gdyby to on mnie wywinął taki numer, zapewne rwałabym już sobie włosy z głowy.
– Po prostu przyśpiesz, okej? – Zbyłam go.
Nie mogłam i nie chciałam mówić mu zbyt wiele. Tak było lepiej zarówno dla mnie samej, jak i dla niego. Zdawałam sobie jednak sprawę, że będzie drążył. Prędzej czy później wyjaśnienie tej kwestii będzie nieuniknione, ale póki co ta sprawa musiała zostać dla niego tajemnicą.
– Kto cię ściga i dlaczego? – Zaskoczył mnie tym szczerym pytaniem, przyśpieszając wreszcie.
– Dlaczego uważasz, że ktoś mnie ściga?
– Serio? – Zerknął na mnie przelotnie.
Fakt, moje pytanie nie należało aktualnie do zbyt udanych, a ja sama najwyraźniej wyszłam z wprawy udawania. Ponownie poddałam kontroli tylną szybę samochodu. Po jadącym wcześniej za nami aucie nie było śladu, ja jednak czułam, że może to być tylko przysłowiowa cisza przed burzą. Spojrzałam ukradkiem na Krzyśka, który wydawał się być teraz nieco spięty. Najwyraźniej bardzo poważnie traktował obecną sytuację, bo wciąż kontrolował, czy ktoś za nami nie jedzie. Miałam nadzieję, że jest już po wszystkim, gdy nagle gwałtownie skręcił w lewo.
– Co się dzieje? – spytałam pospiesznie.
– Granatowy samochód – wyjaśnił spokojnie. – Nie podoba mi się on.
Doskonale wiedziałam, co to oznacza. To właśnie ten samochód miał być teraz moją zmorą, od której jak najprędzej musiałam się uwolnić. Nie mogłam ryzykować. Nie mogłam sobie pozwolić na chwilę zwolnienia, wyluzowania i błędnego myślenia, że „jakoś to będzie”. Oni nie mogli mnie dopaść. Nie mogłam tracić dłużej czasu na poddawanie próbie, czy to aby na pewno ten samochód.
– Przyśpiesz – szepnęłam tak spokojnie, jak tylko mogłam, a Krzysiek jedynie kiwnął głową.
Był taki bezproblemowy. Nic dziwnego. Rozumiał sytuację jak nikt inny. Rozumiał ją, bo w takim właśnie świecie kiedyś funkcjonował. Przyśpieszył, a wtedy wszystko stało się jasne –
granatowy samochód ruszył za nami.
– Boże! – Moja panika wreszcie się włączyła. – Skręć tutaj! – krzyknęłam, przejmując kierownicę i skręcając nią mocno w lewo.
– Oszalałaś?! – Krzyśka zaskoczyło moje zachowanie.
Jeszcze wtedy nie zdawał sobie sprawy, że stać mnie na wiele więcej. Nie miał pojęcia, że nie cofnę się przed niczym, nawet jeśli miałabym ryzykować własnym życiem, bo mam przecież tak cholernie ważny powód. Nie mógł wiedzieć, jak bardzo się zmieniłam.
Wydarzenia, jakie stały się moim udziałem w Londynie, nie pozwalały, abym była wciąż tą samą bezbronną Magdą uciekającą przed wyzwaniem, niebezpieczeństwem czy miłością.
Pewne rzeczy sprawiły, że wplątałam się w coś paskudnego, tym razem jednak cel naprawdę uświęcał środki, a ja miałam dla kogo walczyć. Jechaliśmy teraz jakieś dziewięćdziesiąt pięć kilometrów na godzinę. To wciąż było za mało na ucieczkę, lecz zbyt dużo jak na centrum miasta z ograniczeniem do pięćdziesięciu. A co, gdyby zatrzymała nas policja? Co bym zrobiła? Czy pozwoliłabym im wykonać ich obowiązki, czy też podjęłabym ryzykowną decyzję o ucieczce? W głowie kłębiło mi się tak wiele myśli. Już od kilku dni funkcjonowałam, tworząc miliony planów awaryjnych na wypadek, gdyby coś miało pójść nie tak. Miliony wyjść z sytuacji, miliony drugich szans. Sytuacja robiła się coraz bardziej napięta. Wskazówka przekraczała już sto dwadzieścia kilometrów na godzinę, a granatowy samochód wciąż siedział nam na ogonie. Nie mogłam dłużej siedzieć bezczynnie. Nie byłoby to zresztą nawet ostatnio w moim stylu. W ułamku sekundy ponownie chwyciłam kierownicę, odbijając tym razem ostro w prawo. Krzysiek w panice próbował ją przejąć, lecz wtedy ja wykonałam kolejny skręt.
– Oszalałaś?! – Najwyraźniej nie był zbytnio zadowolony z moich umiejętności.
– Zatrzymaj się! – krzyknęłam, czując, że głos mi drży.
– Nie ma mowy – zaprotestował.
– Zatrzymaj się, do cholery!
Tym razem posłuchał, a moje ciało w wyniku ostrego hamowania poleciało gwałtownie w przód.
– Dzięki – zdążyłam rzucić w jego stronę, szybko wysiadając.
Krzysiek próbował oczywiście protestować, ja jednak cel miałam tylko jeden: uciekać jak najdalej od samochodu, który został namierzony jako moja pogoń.
Biegłam co tchu, skręcając co chwila w kolejne uliczki. Starałam się biec jak najszybciej, przemierzając takie miejsca, do których dostęp samochodem jest utrudniony. To stanowiło mojego asa w rękawie i dawało przewagę sytuacyjną. Tylko to ratowało mi tyłek.
Byłam przerażona, lecz także zdesperowana. Wiedziałam, jak wiele mam do stracenia, a jak niewielkie mam z nimi szanse. Wiedziałam, że jestem w tym sama, że mogę liczyć tylko na siebie i ufać jedynie samej sobie. Dodawało mi to jednak odwagi i siły do walki.
Na dworze wciąż jeszcze kropiło.
No cóż – pomyślałam – bardziej zmoknąć i tak już nie mogę. Gdyby tylko nie było tak cholernie zimno… – Najwyraźniej zaczynałam czuć się nieco bezpieczniej, skoro pojawiały się tak nic nieznaczące przemyślenia. Jak mogła obchodzić mnie teraz głupia temperatura? To nie pogoda była przecież najważniejsza, lecz ona. Moja maleńka… moja kochana.
Zwolniłam nieco tempo, gdyż od tego pośpiechu dopadło mnie okropne kłucie w brzuchu. Być może nie powinnam była tego robić? Może liczyła się każda sekunda, każdy mój krok. Zrozumiałam to już po chwili, gdy zza przeciwległego rogu wyłoniło się trzech podejrzanych facetów w garniturach, tak dobrze zbudowanych, że już samo to przyprawiło mnie o dreszcze. Wymienili spojrzenia, po czym szybkim krokiem ruszyli w moją stronę. Gwałtownie zawróciłam, wciąż żywiąc złudną nadzieję na to, że to nie dzieje się naprawdę. Nic bardziej mylnego – wraz z moim szybszym krokiem oni również przyśpieszyli. Nie pozostało mi nic innego, jak ponownie rzucić się do ucieczki – całkiem możliwe, że ostatniej, z góry skazanej na porażkę.
Dobrze, że szybko biegam – pomyślałam, biorąc nogi za pas. Fakt, że po deszczu było dosyć ślisko, a ja trzęsłam się z zimna, wcale nie ułatwiał mi tego zadania. Ponadto – jakby tego było mało – bieg w niebotycznie wysokich szpilkach nie był raczej wskazany. Spójrzmy prawdzie w oczy – ubieranie takich butów było z mojej strony totalnym idiotyzmem, ale skąd mogłam wiedzieć, że moje losy potoczą się tego dnia aż tak beznadziejnie? Przez chwilę nawet przez głowę przemknęła mi myśl, aby po prostu się ich pozbyć, szybko jednak zdałam sobie sprawę, że jakkolwiek by było, były to moje jedyne buty, jakie przy sobie miałam. To zmotywowało mnie do zaciśnięcia zębów i – dosłownie – przebolenia sytuacji. Obejrzałam się za siebie i zauważyłam, że za mną znajduje się tylko jeden „Rambo”.
Cholera – pomyślałam – gdzie podziało się dwóch pozostałych?!
Każdy, kto chociaż raz w życiu miał sytuację, gdy na ścianie pojawił się obrzydliwy, przerażający pająk, doskonale wie, że prawdziwy problem i panika pojawia się wówczas, gdy osobnik znika nam z horyzontu i od tej pory może być DOSŁOWNIE WSZĘDZIE! Sytuacja z zagubionymi „Rambo” była właśnie tego typu. To było naprawdę niepokojące! Skręciłam natychmiast w prawo, w lewo i ponownie w prawo. Przez moment miałam wrażenie, że udało mi się zyskać nieco przewagi dającej możliwość zgubienia tego pierwszego, gdy wybiegając za kolejny róg uliczki, poczułam, że ktoś nagle chwycił mnie w pasie. Krzyknęłam, wijąc się jak węgorz. Już nosiłam się z zamiarem wymierzenia napastnikowi porządnego ciosu, gdy zdałam sobie sprawę, że znajduję się w „objęciach” samego… Krzysztofa Salwarowskiego.
– Co ty tutaj…?
– Nie teraz – rzucił krótko, pociągając mnie za sobą, a ja jak zwykle potulnie udałam się za nim.
Wtedy jeszcze wydawało mi się, że nie mam innego wyjścia i że właśnie ten wybór jest tym najtrafniejszym. Wówczas jeszcze byłam pewna, że Krzysiek spadł mi z nieba i gotowa byłam go wielbić za to, że wybawia mnie z opresji. Wątpliwości co do tego miały pojawić się dopiero później.
Biegł przodem, wciąż ciągnąc mnie za rękę. Ledwie za nim nadążałam – dlatego, że byłam już tak bardzo zmęczona i nogi odmawiały mi posłuszeństwa; albo po prostu on był szybszy.
– Zmienimy wóz. – Jak zawsze myślał racjonalnie.
Skręciliśmy jeszcze kilka razy, a następnie przebiegliśmy przez niewielki tunel prowadzący na drugi koniec miasta. Zachodziłam w głowę, skąd Krzysiek wytrzaśnie nagle inny samochód, niemalże jednak w tej samej chwili poznałam odpowiedź na to nurtujące pytanie. Skręciliśmy w stronę parku znajdującego się niedaleko firmy Krzyśka. Tam nieopodal znajdował się ciąg garaży. Gdy otworzył jeden z nich, moim oczom ukazała się zielona terenówka.
– Wsiadaj – rozkazał krótko, a ja wciąż nie miałam lepszego wyjścia.
Jednym susem wskoczyłam do środka, zapinając dokładnie pasy, zupełnie jakbym spodziewała się ponownej sceny pościgu rodem z filmu akcji z Liamem Neesonem.
– Zimno? – spytał i nie czekając wcale na odpowiedź, podkręcił ogrzewanie.
Po chwili zaczęło robić się ciepło i przyjemnie, co – pomimo mojego zadowolenia – działało jednak na niekorzyść, gdyż moja czujność powoli przemieniała się w zbyt duży komfort, lenistwo i… senność. Tak, cholernie chciało mi się spać. Walczyłam z uczuciem zmęczenia jak z najgorszym wrogiem. NAPRAWDĘ długo i zawzięcie z nim walczyłam. Wreszcie poległam.

                                                       *

Gdy się ocknęłam, przez ułamek sekundy nie byłam w stanie ogarnąć, gdzie i z kim ja właściwie jestem. Przez tę chwilę przeszło mi nawet przez myśl, że zostałam uprowadzona – oto, co zmęczenie potrafi zrobić z człowiekiem. Uspokoiłam się dopiero wówczas, gdy spojrzałam na Krzyśka. A chwilę później ponownie wpadłam w panikę, widząc przed sobą pustkę i totalne zadupie!
– Gdzie jesteśmy?! – Zareagowałam dosyć nerwowo.
– Spokojnie. – Robił, co w jego mocy, abym tylko ponownie nie wpadła w szał. – Dojeżdżamy do bezpiecznego miejsca.
– A mógłbyś nieco jaśniej?
–To mały domek u podnóża gór – wyjaśnił. – Na razie musi wystarczyć.
– Skąd pewność, że będzie bezpiecznie?
– Zaufaj mi.
Jasne… – pomyślałam. – Ostatnio, jak ci zaufałam, to musiałam podjąć decyzję o opuszczeniu mojego miejsca zamieszkania.
– Nikt za nami nie jechał, sprawdziłem to, więc bądź spokojna. Nikt też nie ma pojęcia o tym miejscu, nawet sam mój ojciec nie wie, że mam ten dom. Tak, taka wersja zdecydowanie bardziej do mnie przemawiała i sprawiała, że czułam się spokojniejsza. Jednak w duchu wciąż powtarzałam sobie: Magda, nie trać tak zupełnie
czujności, pamiętaj. Już po chwili Krzysiek parkował pod małym, drewnianym domkiem. Swoją drogą, trudno byłoby uwierzyć, że on naprawdę należy do niego. Był przecież taki zwyczajny, taki malutki. Zupełnie nie w jego stylu. Jedno tylko by się zgadzało: znajdował się on na totalnym pustkowiu, co już bardziej wpisywało się w jego osobowość i upodobania mojego „byłego męża”.
Wysiedliśmy z auta i udaliśmy się do środka. W mroku próbowałam wypatrzeć jak najwięcej szczegółów. Wokół góry, drzewa, cisza i spokój – a więc to, czego najbardziej było mi teraz trzeba. Idealne warunki nie tylko do ukrycia się przed światem, ale przede wszystkim do spokojnego, rozważnego zastanowienia się, co dalej. W głowie wciąż kołatały mi słowa pana Emila: „Nie możesz popełnić żadnego błędu” – i to stanowiło teraz moje nowe motto, a te zmieniały się ostatnio często, w zależności od sytuacji.
Krzysiek wszedł pierwszy i zaświecił światło. W środku nie było zbyt wiele miejsca – mały salonik, niewielki aneks kuchenny i jeszcze mniejsza łazienka. Na środku saloniku znajdował się przesłodki kominek, który ze względu na fakt, iż było to małe pomieszczenie, sprawiał wrażenie dosyć dużego.
Krzysiek wyjął z szafy swoją białą koszulę i podał mi ją, wskazując łazienkę. Od razu w niej zniknęłam, marząc o gorącym prysznicu. Miałam także nadzieję, że moje jedyne ubrania do rana wyschną i nie będę musiała raczyć się za dużych rozmiarów ubraniami Krzyśka. O ile koszula była jeszcze okej, tak spodni chyba bym nie ogarnęła. Ściągnęłam z siebie wszystko i wskoczyłam pod prysznic. Ciepły strumień wody, spoczął na moich piersiach. Niesamowicie przyjemne uczucie, zwłaszcza w obliczu niedogodności, jakich ostatnio doświadczyłam. Sięgnęłam po mydło. Pięknie pachniało, kojarząc się z zapachem owoców leśnych. Cudownie spieniło się na moich ramionach, udach i pośladkach. Przez moment nawet zapomniałam o tym, dlaczego tu jestem. Przez moment zapomniałam o strachu o nią. O moją małą, moją kochaną. Moje dłonie delikatnie rozprowadzały pianę od pośladków, poprzez uda, aż do stóp. Mokre włosy, sięgające mi niemalże do pasa, spoczywały teraz na moim biuście. Zamknęłam
na chwilę oczy, rozkoszując się tą chwilą wytchnienia, łaknąc jej, jak gdyby miał to być ostatni taki moment.
Gdy skończyłam, założyłam koszulę, którą dał mi Krzysiek. Wciągnęłam także swoje nieco wilgotne jeszcze od deszczu majteczki. Dobrze, że koszula sięgała mi za pośladki, bo przynajmniej nie było ich tak widać, a wraz z nimi i maleńkiej srebrnej spluwy, którą kiedyś dał mi Krzysiek, a z którą ostatnio nie rozstawałam się ani na moment. W Anglii z pomocą znajomego udało mi się załatwić na nią pozwolenie, bo ostatnie, czego bym sobie życzyła, to problemy z prawem. Aż taka niepoprawna nie byłam. Tkwiła teraz przytrzymywana z tyłu gumką moich majtek, a ja miałam nadzieję, że nie będę musiała jej nigdy użyć. Och, jak niewiele warta była wówczas ta cała nadzieja. Gdy wyszłam z łazienki, Krzysiek parzył kawę. Tak dawno jej nie piłam, że niemalże zapomniałam już o jej cudownym zapachu i jeszcze lepszym smaku. Krzysiek robił dawniej świetną kawę. Ciekawe, czy wciąż tak jest, czy może wyszedł z wprawy?
– Kawa i pierniczki muszą wystarczyć – wyjaśnił. – Niestety, nie mam tu na obecną chwilę nic lepszego.
– To i tak wiele – odparłam, chwytając w dłoń filiżankę. – Dzięki.
– Dawno mnie tu nie było – kontynuował, choć ja odniosłam wrażenie, jakby w rzeczywistości chciał powiedzieć coś zupełnie innego, tylko nie bardzo wiedział, jak zacząć.
Kiwnęłam potakująco głową, biorąc solidny łyk kawy. Po chwili nasze spojrzenia się spotkały.
– Gdzie się podziewałaś? – To pytanie musiało się wreszcie pojawić.
– Tu i tam… – odparłam wymijająco.
– Wróciłaś na stałe? – drążył.
– Nie wiem. To zależy od…
– Od czego?
– Od tego, jak mi się sprawy potoczą. – Miałam nadzieję, że taka odpowiedź mu wystarczy.
Nie wystarczyła.
– Dlaczego wtedy wyjechałaś? – drążył. – Nie można było się do ciebie dodzwonić, nie dawałaś żadnego znaku życia. Dlaczego?
– To skomplikowane. – Nie miałam pomysłu na lepszą odpowiedź.
Krzysiek sapnął, po czym zaczął przechadzać się po saloniku, a mnie – nie po raz pierwszy – przed oczami stanęła sytuacja, gdy miał mnie poprosić o małżeństwo, i później kolejna, gdy mówił o konieczności poślubienia Klary. W obu tamtych momentach zachowywał się podobnie.
– Skrywasz jakąś tajemnicę – zasugerował z pewnością w głosie. – Tylko jaką? Dlaczego tamci ludzie cię ścigają?
– To nieistotne. – Za wszelką cenę chciałam pozostać dyskretna. – Nie musisz wszystkiego wiedzieć.
– Przeciwnie, jeśli mam ci pomóc.
– Już mi pomogłeś i bardzo ci za to dziękuję, ale na tym ta twoja pomoc powinna się zakończyć. Nie chciałabym cię wciągać w… – Zamilkłam, nie chcąc powiedzieć zbyt wiele.
– Cholera, Magda!
– Proszę, nie zmuszaj mnie do tego, Krzysiek.
– Pytam po raz ostatni. Kim są ci ludzie i czego od ciebie chcą?!
Czułam, że nie mam szans z jego dociekliwością i uporem. Musiałam coś wykombinować. Musiałam zrobić coś, aby choć trochę odpuścił. Droga do tego była tylko jedna.
– Okej. – Byłam tak zdenerwowana, że musiałam wstać z kanapy. – Ale obiecaj, że zaakceptujesz, iż to, co usłyszysz, będzie musiało ci wystarczyć.
– Wiesz, że nie mogę ci tego zagwarantować.
Rzuciłam mu karcące spojrzenie.
– W porządku. – Udał, że ustępuje.
Tym razem to ja zaczęłam nerwowo przechadzać się po pomieszczeniu jak jakaś wariatka. To niesamowite, jak wiele razy w życiu człowiek – działając świadomie lub nie – znajduje się
w podobnej sytuacji. W naszym przypadku sytuacje te zdawały się być coraz to bardziej bezwzględne, niedorzeczne, okrutne.
– Ściga mnie zgraja napakowanych facetów, bo mam coś, co należy do nich – wyjaśniłam najprościej, jak tylko mogłam.
W zasadzie, gdyby dobrze się zastanowić, z całej tej sytuacji udało mi się wyciągnąć samo sedno. Byłam z siebie dumna. Byłam dumna z każdej chwili, którą udało mi się przetrwać z sekretem, z każdego słowa, które tak starannie dobierałam, aby tylko nie zdradzić prawdy. Miałam nadzieję, że pomimo tego, co będę zmuszona mu teraz wyznać, on nigdy nie dowie się niczego więcej poza tym, na co sama pozwolę.
– Co takiego masz, że urządzają za tobą, aż taki pościg? – Sytuacja nad wyraz go zaintrygowała.
– Coś, co nigdy nie powinno trafić w ich ręce. Coś, czego muszę bronić, jakby było moim życiem.
– Magda, odpuść, nie warto. Znam takich ludzi i wiem, że to nie przelewki. Z nimi naprawdę nie ma żartów. Cokolwiek im zwinęłaś, lepiej to oddaj.
– To wykluczone! – zaprotestowałam.
Czułam, że nogi się pode mną uginają. Serce waliło mi jak oszalałe, a ciało zaczynało drżeć. Z całych sił starałam się ukryć przed Krzyśkiem każdą, najmniejszą choćby emocję. Nie mogłam pokazać, jak bardzo emocjonalnie i prywatnie jestem związana z tą sprawą. Jak najszybciej chciałam wyjaśnić mu wszystko w taki sposób, aby tylko się ode mnie odczepił.
– Głupia jesteś, wiesz?
– Być może. Ale oni nie mogą dostać tego, czego tak szukają. Nie mogą i koniec.
Krzysiek spojrzał na mnie podejrzliwie, a wtedy ja popłynęłam:
– W Londynie pracowałam w domu pewnego polskiego dziennikarza. – Zaczęłam najprościej, jak tylko było to możliwe. – Mieszkałam u niego. Zajmowałam się jego córką w zamian za dach nad głową, ale poza tym pracowałam dla niego też jako tłumaczka.
Krzysiek uważnie słuchał, opierając się o mały, drewniany stolik. Zdawał się być maksymalnie skupiony na każdym moim słowie.
– Pan Emil pracował nad ważną sprawą – kontynuowałam. – Ważną i niebezpieczną – dodałam po chwili.
– Co to za sprawa? – dopytywał mój niedoszły mąż.
Rany, jeszcze nigdy jego egoistyczna osoba nie poświęciła mi tyle uwagi i zainteresowania.
– Brudne interesy. Jakieś oszustwa, przekręty… Początkowo wszystko szło pomyślnie, do momentu aż mój pracodawca nie natrafił na grubą sprawę dotyczącą pewnej szajki. Udało mu się dotrzeć do bardzo niewygodnych i niebezpiecznych danych. Pan Emil wplątał się w to tak bardzo, że nie było już odwrotu. Wykradł te dane i… wtedy wszystko się zaczęło.
– Okej, ale co ty masz z tym wspólnego?
– Pomagam mu, bo…
– Bo…?
– To dobry człowiek. Żona mu zmarła, córka zaczęła chorować. Ma dla kogo żyć.
– A ty?
– Ja chcę mu tylko pomóc…
– Ryzykując własnym życiem?!
– Choćby nawet – potwierdziłam.
– Magda, proszę cię. Od kiedy jesteś tak głupia i bezmyślna?
– I tak tego nie zrozumiesz – zarzuciłam mu.
– Więc wyjaśnij mi to tak, abym zrozumiał.
– Właśnie to zrobiłam. Nie zdradzę pana Emila i koniec dyskusji. Za nic nie dostaną tego pendrive’a.
– Pendrive’a? – Krzysiek ruszył w moją stronę, a ja zdałam sobie sprawę, że być może powiedziałam o jedno słowo za dużo.
– Tak, dane są na pendrivie! – wycedziłam przez zęby, nie mogąc znieść dłużej tego przesłuchania. – To właśnie tego przedmiotu wszyscy szukają. Jest dla nich tak cenny, że zrobią wszystko, aby go odzyskać.
– To ciebie szukają?
Nie mogłam uwierzyć, że ja tu się tyle produkuję, a on wciąż nie ogarnia sprawy.
– Przecież ci tłumaczę! – syknęłam złośliwie.
– Ten pieprzony złoty pendrive jest u ciebie?!
– Zaraz, zaraz… – Moją uwagę zwróciła pewna nieścisłość. – Nie wspomniałam ci, że pendrive jest ze złota.
Wyraz twarzy Krzyśka w jednym momencie pozbawiony został wszelkich emocji. W tym jednym momencie zamilkł, a mnie, gdy zrozumiałam, co jest grane, przeszył zimny dreszcz. Szok, jakiego w tamtej chwili doznałam, nie pozbawił mnie jednak formy, którą starałam się trzymać, odkąd tylko zaczęła się ta cała sprawa z ucieczką. Moja nieufność, czujność i refleks zadziałały od razu. Stało się to tak szybko, że niemalże sama nie wiedziałam, kiedy moja dłoń sięgnęła po spluwę, a ja mierzyłam z niej wprost w Krzyśka. Nie wiedzieć czemu – odruchowo czy specjalnie – on uczynił dokładnie to samo wobec mnie, również trzymając swoją broń wyciągniętą w moją stronę.

niedziela, 22 marca 2020

Jacek Galiński "Kratki się pani odbiły" - recenzja przedpremierowa



 

Tytuł: Kratki się pani odbiły
Autor: Jacek Galiński
Wydawnictwo: W.A.B
Rok wydania : 2020
Liczba stron: 312



Koniec świata! Zofia Wilkońska trafia do więzienia!! Można by rzec „wreszcie się doigrała”, ale czy na pewno?? A może to inni nie będą mieli lekko, zamieszkując z nią wspólną celę?

Ta przebojowa staruszka po raz kolejny udowadnia, że jak nikt inny potrafi wziąć sprawy w swoje ręce, już od pierwszych stron wpakowując się w niezłe tarapaty. Jednak nie była by przecież Wilkońską, gdyby miała się tak po prostu poddać.

Zofia w celi poznaje towarzyszki swej obecnej i przyszłej niedoli – Mariolkę, Flaszkę i Wielką Jolkę. Wówczas czytelnikowi pojawia się pytanie.. kto kogo tak naprawdę wpędzi w tarapaty. Jedno jest pewne – będzie się działo, a akcja będzie się toczyć szybkim tempem. 

Choć muszę przyznać, ze dwie poprzednie części zdecydowanie bardziej mnie porwały, to jednak właśnie w tej znalazłam dla siebie coś, co postanowiłam sobie zapamiętać. Bowiem jak się okazuje ta starsza wredna pani może nas czegoś pięknego nauczyć. A czyni to m.in. poprzez własne przemyślenia: „Inteligentni ludzie się nie nudzą. Dla mnie przebywanie z własnymi myślami było wielką przyjemnością, cenną nagrodą. W moim umyśle istniał przecież cały mój świat, ludzie, miejsca, zdarzenia. We mnie to wszystko było. Poza przestrzenią, czasem, niezależnie od przemijania. Nikt mi tego nie mógł zabrać”.

Nie wiem, czy chciałabym znać kogoś, kto miałby w sobie cokolwiek z Zofii Wilkońskiej, ale na pewno na starość sama chciałabym mieć w sobie trochę tej jej ikry. Wiecie co jest dla mnie piękne w książkach Jacka Galińskiego? Nie to, że połączenie literatury jest tak oryginalne, ani to, że udowadnia nam, iż staruszka może stanowić materiał na świetną główną bohaterkę. Piękne jest to, że Galiński w powieściach łamie stereotypy i robi to w tak świetny sposób, z wyczuciem, że człowiek jakby trochę mniej zaczyna bać się tej starości. No chyba, że nie wzięłam pod uwagę, że autor chce nam w ten sposób zasugerować, że takie pokolenie teraz mamy, że na koniec wszyscy pójdziemy siedzieć xD. 

„Nie wiedziałam, dokąd idziemy, ale nie podobało mi się to. Już spotkały mnie tu przemoc, niesprawiedliwość i molestowanie. Czego jeszcze miałam się spodziewać”?

A spodziewać można się dosłownie wszystkiego. 

Moja ocena:  8/10


Za egzemplarz dziękuję
Wydawnictwu W.A.B



sobota, 14 marca 2020

Tiffany Snow "Nie zawracaj" - recenzja



 
Tytuł: Nie zawracaj

Autor: Tiffany Snow

Wydawnictwo: ARKADY

Rok wydania polskiego: 2016

Liczba stron: 335



Ta powieść zawiera w sobie dokładnie wszystko to co lubię – romans i erotykę; sensację i kryminał. Nie sądziłam, że Wydawnictwo dobierze dla mnie na tyle świetną pozycję, na punkcie której będę w stanie tak oszaleć. Masakra, co ta książka ze mną zrobiła! 


Kathleen jest bohaterką, która już od pierwszych zdań zyskuje sympatię czytelnika. Jest kobietą poukładaną, zabawną i skromną, a przy tym z ogromną tendencją do pakowania się w tarapaty – zarówno miłosne, jak i kryminalne. 


Wszystko zaczyna się, gdy jej przyjaciółka zostaje zamordowana, a Kathleen za wszelką cenę postanawia rozwiązać zagadkę, narażając niestety tym samym swoje życie. Okazuje się, że sprawa śmierci Sheili ma głębsze dno, a stoją za tym bardzo niebezpieczni ludzie.


Gdyby tego wszystkiego było mało, bohaterka wplątuje się pomiędzy niebezpiecznie przystojnych mężczyzn – Blaen’a i Kade’a, którzy zdecydowanie mają coś wspólnego z tą całą sprawą.


Odtąd targana sprzecznymi emocjami i magicznym przyciąganiem do tych mężczyzn popełnia wiele błędów. Wszystko przez to, że nie wie, któremu z nich powinna zaufać. Czy w ogóle powinna ufać któremukolwiek? Kim tak naprawdę są mężczyźni i jakie są ich zamiary względem Kathleen? Jaka jest ich rola w tej tajemniczej sprawie i co ich wzajemnie ze sobą łączy? 


Jedno jest pewne – czasami to, co z pozoru wydawałoby się oczywiste, w ostatecznym rozrachunku może okazać się zupełnie błędnym domysłem, a osoba, której możesz bezgranicznie ufać, może okazać się Twoim wrogiem. Tak właśnie było w przypadku wielu osób, którym dziewczyna początkowo ufała, bądź od których próbowała trzymać się z daleka. Życie jednak bywa niesamowicie zaskakujące, a Pani Tiffany Snow zaskakuje nas niejednokrotnie, pozwalając trochę na to, aby czytelnik sam mógł poczuć się jak bohater, próbujący rozwikłać zagadki. 


Autorka w książce serwuje nam romantyzm i sporą dawkę erotycznego napięcia pomiędzy bohaterami. Akcja nie zwalnia ani na chwilę, co powoduje, że czytelnik nie ma pojęcia kiedy pokonuje kolejne rozdziały. Czasami poleje się krew, a czasami można się nawet pośmiać. 


Długo zastanawiałam się, czy powinnam to napisać, ale po przeczytaniu tejże pozycji, miałam ochotę na zmianę ocen wielu powieści, które dane mi było przeczytać, a Tiffany Snow chyba stanie się moją ulubioną autorką, idealnie trafiającą zarówno w  mój gust czytelniczy jak i pisarski. Przede mną jeszcze 4 tomy serii o Kathleen Turner i czuję, że chyba oszaleję, jeżeli natychmiast nie sięgnę po resztę, a że reszty póki co nie mam, to jestem blisko mniemanego szaleństwa. 


Z pełną odpowiedzialnością i świadomością swoich słów mogę stwierdzić, że ta książka Was nie zawiedzie. Jeżeli ktoś czytał, koniecznie dajcie znać, jak Wasze wrażenia. 


Moja ocena: 10/10



Za egzemplarz dziękuję

Wydawnictwu ARKADY