Wstęp Zawsze myślałem, że znam samego siebie. Byłem pewien, że jestem na tyle silny, że nikt

sobota, 28 marca 2020

"Wczorajsza róża" tom II - rozdział 1




Wstęp
 
Zawsze myślałem, że znam samego siebie. Byłem pewien, że jestem na tyle silny, że nikt ani nic nie będzie mnie nigdy w stanie złamać. Żyłem w przekonaniu, że mój egoizm przenigdy nie dopuści do głosu takiej wartości, jak poświęcenie, a ja sam zawsze będę tak twardy, niewzruszony i obojętny na resztę tego żałosnego świata. Lecz wkrótce wszystko miało się zmienić – ona miała to zmienić. Właściwie nigdy bym nie pomyślał, że nasze ścieżki znowu się spotkają, a los ponownie zadrwi, wystawiając na tak wiele prób, nie oszczędzając nas przy tym ani o gram. Jedna chwila miała sprawić, że to wszystko, co do tej pory tak skutecznie udawało mi się wypierać z pamięci, ponownie odzyska swoją aktualność. Jakim prawem ta jedna chwila zadecydować mogła o całym moim życiu?! Jakim prawem przyczyniła się do podejmowania tak irracjonalnych (jak dla mnie) decyzji i wreszcie jak mogła pozwolić na to, abym tym razem to ja został wplątany w coś, z czym wcześniej przecież sam tak walczyłem?
                                                  
                                                      *

Wracałem właśnie ze spotkania służbowego, które – przynajmniej w mojej opinii – trwało zdecydowanie zbyt długo. Jedynym, o czym marzyłem, było to, aby wygodnie ułożyć się na łóżku i choć na chwilę wyłączyć to inteligentne myślenie. Sygnalizacje świetlne nie były dziś zbyt litościwe, a pogoda naprawdę paskudna. Padało tak bardzo, że wycieraczki niemalże nie nadążały ściągać wody z szyb. To właśnie wtedy ujrzałem ją po raz pierwszy od dłuższego
czasu. Ledwo zdołałem wyhamować, gdy w pośpiechu próbowała przemierzyć jezdnię, lądując ostatecznie tuż przed maską mojego samochodu. Oboje zamarliśmy, ja – przerażony, ona – zdezorientowana. Nie rozpoznaliśmy się od razu. Minęło dobrych kilka sekund, zanim nasze spojrzenia się spotkały. Wtedy właśnie w jej oczach ujrzałem coś niepokojącego. Bała się, cholernie się czegoś bała, a jej nerwowe spoglądanie wokół pozwoliło mi ocenić, że to nie ja byłem powodem tych emocji. Obejrzała się za siebie w niepewny, nietypowy wręcz sposób, po czym podjęła najlepszą – jak jej się wówczas musiało wydawać – decyzję. Jednym susem znalazła się tuż przy drzwiach pasażera, pociągając za klamkę w sposób tak gwałtowny, że pewnie gdybym nie tkwił wciąż w osłupieniu, natychmiast bym ją za to skarcił.
– Jedź! – krzyknęła, spoglądając w tylną szybę samochodu.
Jej ubrania, podobnie jak włosy, były przemoknięte, a rysy twarzy ukazywały zmęczenie.
– Magda… – wypowiedziałem bezradnie.
– Ruszaj! – krzyknęła panicznie, a ja wreszcie zrozumiałem, co jest grane.
Wciskając gaz do dechy, ruszyłem z piskiem opon.
                                               

                                               Rozdział I

Krzysiek wciąż był tym samym inteligentnym i spostrzegawczym facetem. Doskonale wiedział, że mam kłopoty. Musiał to wiedzieć, bo ujechaliśmy zaledwie kilkaset metrów, a on zdążył już kilka razy spojrzeć nerwowo w tylne lusterko samochodu. Wyciągnęłam z kieszeni spodni niewielkich rozmiarów lusterko i malinową pomadkę. Oczywiście wcale nie chodziło mi o to, aby się pomalować – zresztą, tak jakby to w ogóle mogło mi jakkolwiek pomóc w poprawie mojego beznadziejnego stanu, w jakim aktualnie się znajdowałam. Pomijając fakt, iż były to tak naprawdę jedyne rzeczy, jakie miałam przy sobie, służyły mi raczej do kontroli sytuacji z tyłu drogi, aniżeli stworzenia make-upu.
– Mógłbyś jechać nieco szybciej? – zagadnęłam, zauważając podejrzany jak dla mnie duży, granatowy samochód, który jakoś za bardzo siedział nam na zderzaku.
– Powiesz mi, o co chodzi? – Jak zwykle był spokojny i opanowany, choć gdyby to on mnie wywinął taki numer, zapewne rwałabym już sobie włosy z głowy.
– Po prostu przyśpiesz, okej? – Zbyłam go.
Nie mogłam i nie chciałam mówić mu zbyt wiele. Tak było lepiej zarówno dla mnie samej, jak i dla niego. Zdawałam sobie jednak sprawę, że będzie drążył. Prędzej czy później wyjaśnienie tej kwestii będzie nieuniknione, ale póki co ta sprawa musiała zostać dla niego tajemnicą.
– Kto cię ściga i dlaczego? – Zaskoczył mnie tym szczerym pytaniem, przyśpieszając wreszcie.
– Dlaczego uważasz, że ktoś mnie ściga?
– Serio? – Zerknął na mnie przelotnie.
Fakt, moje pytanie nie należało aktualnie do zbyt udanych, a ja sama najwyraźniej wyszłam z wprawy udawania. Ponownie poddałam kontroli tylną szybę samochodu. Po jadącym wcześniej za nami aucie nie było śladu, ja jednak czułam, że może to być tylko przysłowiowa cisza przed burzą. Spojrzałam ukradkiem na Krzyśka, który wydawał się być teraz nieco spięty. Najwyraźniej bardzo poważnie traktował obecną sytuację, bo wciąż kontrolował, czy ktoś za nami nie jedzie. Miałam nadzieję, że jest już po wszystkim, gdy nagle gwałtownie skręcił w lewo.
– Co się dzieje? – spytałam pospiesznie.
– Granatowy samochód – wyjaśnił spokojnie. – Nie podoba mi się on.
Doskonale wiedziałam, co to oznacza. To właśnie ten samochód miał być teraz moją zmorą, od której jak najprędzej musiałam się uwolnić. Nie mogłam ryzykować. Nie mogłam sobie pozwolić na chwilę zwolnienia, wyluzowania i błędnego myślenia, że „jakoś to będzie”. Oni nie mogli mnie dopaść. Nie mogłam tracić dłużej czasu na poddawanie próbie, czy to aby na pewno ten samochód.
– Przyśpiesz – szepnęłam tak spokojnie, jak tylko mogłam, a Krzysiek jedynie kiwnął głową.
Był taki bezproblemowy. Nic dziwnego. Rozumiał sytuację jak nikt inny. Rozumiał ją, bo w takim właśnie świecie kiedyś funkcjonował. Przyśpieszył, a wtedy wszystko stało się jasne –
granatowy samochód ruszył za nami.
– Boże! – Moja panika wreszcie się włączyła. – Skręć tutaj! – krzyknęłam, przejmując kierownicę i skręcając nią mocno w lewo.
– Oszalałaś?! – Krzyśka zaskoczyło moje zachowanie.
Jeszcze wtedy nie zdawał sobie sprawy, że stać mnie na wiele więcej. Nie miał pojęcia, że nie cofnę się przed niczym, nawet jeśli miałabym ryzykować własnym życiem, bo mam przecież tak cholernie ważny powód. Nie mógł wiedzieć, jak bardzo się zmieniłam.
Wydarzenia, jakie stały się moim udziałem w Londynie, nie pozwalały, abym była wciąż tą samą bezbronną Magdą uciekającą przed wyzwaniem, niebezpieczeństwem czy miłością.
Pewne rzeczy sprawiły, że wplątałam się w coś paskudnego, tym razem jednak cel naprawdę uświęcał środki, a ja miałam dla kogo walczyć. Jechaliśmy teraz jakieś dziewięćdziesiąt pięć kilometrów na godzinę. To wciąż było za mało na ucieczkę, lecz zbyt dużo jak na centrum miasta z ograniczeniem do pięćdziesięciu. A co, gdyby zatrzymała nas policja? Co bym zrobiła? Czy pozwoliłabym im wykonać ich obowiązki, czy też podjęłabym ryzykowną decyzję o ucieczce? W głowie kłębiło mi się tak wiele myśli. Już od kilku dni funkcjonowałam, tworząc miliony planów awaryjnych na wypadek, gdyby coś miało pójść nie tak. Miliony wyjść z sytuacji, miliony drugich szans. Sytuacja robiła się coraz bardziej napięta. Wskazówka przekraczała już sto dwadzieścia kilometrów na godzinę, a granatowy samochód wciąż siedział nam na ogonie. Nie mogłam dłużej siedzieć bezczynnie. Nie byłoby to zresztą nawet ostatnio w moim stylu. W ułamku sekundy ponownie chwyciłam kierownicę, odbijając tym razem ostro w prawo. Krzysiek w panice próbował ją przejąć, lecz wtedy ja wykonałam kolejny skręt.
– Oszalałaś?! – Najwyraźniej nie był zbytnio zadowolony z moich umiejętności.
– Zatrzymaj się! – krzyknęłam, czując, że głos mi drży.
– Nie ma mowy – zaprotestował.
– Zatrzymaj się, do cholery!
Tym razem posłuchał, a moje ciało w wyniku ostrego hamowania poleciało gwałtownie w przód.
– Dzięki – zdążyłam rzucić w jego stronę, szybko wysiadając.
Krzysiek próbował oczywiście protestować, ja jednak cel miałam tylko jeden: uciekać jak najdalej od samochodu, który został namierzony jako moja pogoń.
Biegłam co tchu, skręcając co chwila w kolejne uliczki. Starałam się biec jak najszybciej, przemierzając takie miejsca, do których dostęp samochodem jest utrudniony. To stanowiło mojego asa w rękawie i dawało przewagę sytuacyjną. Tylko to ratowało mi tyłek.
Byłam przerażona, lecz także zdesperowana. Wiedziałam, jak wiele mam do stracenia, a jak niewielkie mam z nimi szanse. Wiedziałam, że jestem w tym sama, że mogę liczyć tylko na siebie i ufać jedynie samej sobie. Dodawało mi to jednak odwagi i siły do walki.
Na dworze wciąż jeszcze kropiło.
No cóż – pomyślałam – bardziej zmoknąć i tak już nie mogę. Gdyby tylko nie było tak cholernie zimno… – Najwyraźniej zaczynałam czuć się nieco bezpieczniej, skoro pojawiały się tak nic nieznaczące przemyślenia. Jak mogła obchodzić mnie teraz głupia temperatura? To nie pogoda była przecież najważniejsza, lecz ona. Moja maleńka… moja kochana.
Zwolniłam nieco tempo, gdyż od tego pośpiechu dopadło mnie okropne kłucie w brzuchu. Być może nie powinnam była tego robić? Może liczyła się każda sekunda, każdy mój krok. Zrozumiałam to już po chwili, gdy zza przeciwległego rogu wyłoniło się trzech podejrzanych facetów w garniturach, tak dobrze zbudowanych, że już samo to przyprawiło mnie o dreszcze. Wymienili spojrzenia, po czym szybkim krokiem ruszyli w moją stronę. Gwałtownie zawróciłam, wciąż żywiąc złudną nadzieję na to, że to nie dzieje się naprawdę. Nic bardziej mylnego – wraz z moim szybszym krokiem oni również przyśpieszyli. Nie pozostało mi nic innego, jak ponownie rzucić się do ucieczki – całkiem możliwe, że ostatniej, z góry skazanej na porażkę.
Dobrze, że szybko biegam – pomyślałam, biorąc nogi za pas. Fakt, że po deszczu było dosyć ślisko, a ja trzęsłam się z zimna, wcale nie ułatwiał mi tego zadania. Ponadto – jakby tego było mało – bieg w niebotycznie wysokich szpilkach nie był raczej wskazany. Spójrzmy prawdzie w oczy – ubieranie takich butów było z mojej strony totalnym idiotyzmem, ale skąd mogłam wiedzieć, że moje losy potoczą się tego dnia aż tak beznadziejnie? Przez chwilę nawet przez głowę przemknęła mi myśl, aby po prostu się ich pozbyć, szybko jednak zdałam sobie sprawę, że jakkolwiek by było, były to moje jedyne buty, jakie przy sobie miałam. To zmotywowało mnie do zaciśnięcia zębów i – dosłownie – przebolenia sytuacji. Obejrzałam się za siebie i zauważyłam, że za mną znajduje się tylko jeden „Rambo”.
Cholera – pomyślałam – gdzie podziało się dwóch pozostałych?!
Każdy, kto chociaż raz w życiu miał sytuację, gdy na ścianie pojawił się obrzydliwy, przerażający pająk, doskonale wie, że prawdziwy problem i panika pojawia się wówczas, gdy osobnik znika nam z horyzontu i od tej pory może być DOSŁOWNIE WSZĘDZIE! Sytuacja z zagubionymi „Rambo” była właśnie tego typu. To było naprawdę niepokojące! Skręciłam natychmiast w prawo, w lewo i ponownie w prawo. Przez moment miałam wrażenie, że udało mi się zyskać nieco przewagi dającej możliwość zgubienia tego pierwszego, gdy wybiegając za kolejny róg uliczki, poczułam, że ktoś nagle chwycił mnie w pasie. Krzyknęłam, wijąc się jak węgorz. Już nosiłam się z zamiarem wymierzenia napastnikowi porządnego ciosu, gdy zdałam sobie sprawę, że znajduję się w „objęciach” samego… Krzysztofa Salwarowskiego.
– Co ty tutaj…?
– Nie teraz – rzucił krótko, pociągając mnie za sobą, a ja jak zwykle potulnie udałam się za nim.
Wtedy jeszcze wydawało mi się, że nie mam innego wyjścia i że właśnie ten wybór jest tym najtrafniejszym. Wówczas jeszcze byłam pewna, że Krzysiek spadł mi z nieba i gotowa byłam go wielbić za to, że wybawia mnie z opresji. Wątpliwości co do tego miały pojawić się dopiero później.
Biegł przodem, wciąż ciągnąc mnie za rękę. Ledwie za nim nadążałam – dlatego, że byłam już tak bardzo zmęczona i nogi odmawiały mi posłuszeństwa; albo po prostu on był szybszy.
– Zmienimy wóz. – Jak zawsze myślał racjonalnie.
Skręciliśmy jeszcze kilka razy, a następnie przebiegliśmy przez niewielki tunel prowadzący na drugi koniec miasta. Zachodziłam w głowę, skąd Krzysiek wytrzaśnie nagle inny samochód, niemalże jednak w tej samej chwili poznałam odpowiedź na to nurtujące pytanie. Skręciliśmy w stronę parku znajdującego się niedaleko firmy Krzyśka. Tam nieopodal znajdował się ciąg garaży. Gdy otworzył jeden z nich, moim oczom ukazała się zielona terenówka.
– Wsiadaj – rozkazał krótko, a ja wciąż nie miałam lepszego wyjścia.
Jednym susem wskoczyłam do środka, zapinając dokładnie pasy, zupełnie jakbym spodziewała się ponownej sceny pościgu rodem z filmu akcji z Liamem Neesonem.
– Zimno? – spytał i nie czekając wcale na odpowiedź, podkręcił ogrzewanie.
Po chwili zaczęło robić się ciepło i przyjemnie, co – pomimo mojego zadowolenia – działało jednak na niekorzyść, gdyż moja czujność powoli przemieniała się w zbyt duży komfort, lenistwo i… senność. Tak, cholernie chciało mi się spać. Walczyłam z uczuciem zmęczenia jak z najgorszym wrogiem. NAPRAWDĘ długo i zawzięcie z nim walczyłam. Wreszcie poległam.

                                                       *

Gdy się ocknęłam, przez ułamek sekundy nie byłam w stanie ogarnąć, gdzie i z kim ja właściwie jestem. Przez tę chwilę przeszło mi nawet przez myśl, że zostałam uprowadzona – oto, co zmęczenie potrafi zrobić z człowiekiem. Uspokoiłam się dopiero wówczas, gdy spojrzałam na Krzyśka. A chwilę później ponownie wpadłam w panikę, widząc przed sobą pustkę i totalne zadupie!
– Gdzie jesteśmy?! – Zareagowałam dosyć nerwowo.
– Spokojnie. – Robił, co w jego mocy, abym tylko ponownie nie wpadła w szał. – Dojeżdżamy do bezpiecznego miejsca.
– A mógłbyś nieco jaśniej?
–To mały domek u podnóża gór – wyjaśnił. – Na razie musi wystarczyć.
– Skąd pewność, że będzie bezpiecznie?
– Zaufaj mi.
Jasne… – pomyślałam. – Ostatnio, jak ci zaufałam, to musiałam podjąć decyzję o opuszczeniu mojego miejsca zamieszkania.
– Nikt za nami nie jechał, sprawdziłem to, więc bądź spokojna. Nikt też nie ma pojęcia o tym miejscu, nawet sam mój ojciec nie wie, że mam ten dom. Tak, taka wersja zdecydowanie bardziej do mnie przemawiała i sprawiała, że czułam się spokojniejsza. Jednak w duchu wciąż powtarzałam sobie: Magda, nie trać tak zupełnie
czujności, pamiętaj. Już po chwili Krzysiek parkował pod małym, drewnianym domkiem. Swoją drogą, trudno byłoby uwierzyć, że on naprawdę należy do niego. Był przecież taki zwyczajny, taki malutki. Zupełnie nie w jego stylu. Jedno tylko by się zgadzało: znajdował się on na totalnym pustkowiu, co już bardziej wpisywało się w jego osobowość i upodobania mojego „byłego męża”.
Wysiedliśmy z auta i udaliśmy się do środka. W mroku próbowałam wypatrzeć jak najwięcej szczegółów. Wokół góry, drzewa, cisza i spokój – a więc to, czego najbardziej było mi teraz trzeba. Idealne warunki nie tylko do ukrycia się przed światem, ale przede wszystkim do spokojnego, rozważnego zastanowienia się, co dalej. W głowie wciąż kołatały mi słowa pana Emila: „Nie możesz popełnić żadnego błędu” – i to stanowiło teraz moje nowe motto, a te zmieniały się ostatnio często, w zależności od sytuacji.
Krzysiek wszedł pierwszy i zaświecił światło. W środku nie było zbyt wiele miejsca – mały salonik, niewielki aneks kuchenny i jeszcze mniejsza łazienka. Na środku saloniku znajdował się przesłodki kominek, który ze względu na fakt, iż było to małe pomieszczenie, sprawiał wrażenie dosyć dużego.
Krzysiek wyjął z szafy swoją białą koszulę i podał mi ją, wskazując łazienkę. Od razu w niej zniknęłam, marząc o gorącym prysznicu. Miałam także nadzieję, że moje jedyne ubrania do rana wyschną i nie będę musiała raczyć się za dużych rozmiarów ubraniami Krzyśka. O ile koszula była jeszcze okej, tak spodni chyba bym nie ogarnęła. Ściągnęłam z siebie wszystko i wskoczyłam pod prysznic. Ciepły strumień wody, spoczął na moich piersiach. Niesamowicie przyjemne uczucie, zwłaszcza w obliczu niedogodności, jakich ostatnio doświadczyłam. Sięgnęłam po mydło. Pięknie pachniało, kojarząc się z zapachem owoców leśnych. Cudownie spieniło się na moich ramionach, udach i pośladkach. Przez moment nawet zapomniałam o tym, dlaczego tu jestem. Przez moment zapomniałam o strachu o nią. O moją małą, moją kochaną. Moje dłonie delikatnie rozprowadzały pianę od pośladków, poprzez uda, aż do stóp. Mokre włosy, sięgające mi niemalże do pasa, spoczywały teraz na moim biuście. Zamknęłam
na chwilę oczy, rozkoszując się tą chwilą wytchnienia, łaknąc jej, jak gdyby miał to być ostatni taki moment.
Gdy skończyłam, założyłam koszulę, którą dał mi Krzysiek. Wciągnęłam także swoje nieco wilgotne jeszcze od deszczu majteczki. Dobrze, że koszula sięgała mi za pośladki, bo przynajmniej nie było ich tak widać, a wraz z nimi i maleńkiej srebrnej spluwy, którą kiedyś dał mi Krzysiek, a z którą ostatnio nie rozstawałam się ani na moment. W Anglii z pomocą znajomego udało mi się załatwić na nią pozwolenie, bo ostatnie, czego bym sobie życzyła, to problemy z prawem. Aż taka niepoprawna nie byłam. Tkwiła teraz przytrzymywana z tyłu gumką moich majtek, a ja miałam nadzieję, że nie będę musiała jej nigdy użyć. Och, jak niewiele warta była wówczas ta cała nadzieja. Gdy wyszłam z łazienki, Krzysiek parzył kawę. Tak dawno jej nie piłam, że niemalże zapomniałam już o jej cudownym zapachu i jeszcze lepszym smaku. Krzysiek robił dawniej świetną kawę. Ciekawe, czy wciąż tak jest, czy może wyszedł z wprawy?
– Kawa i pierniczki muszą wystarczyć – wyjaśnił. – Niestety, nie mam tu na obecną chwilę nic lepszego.
– To i tak wiele – odparłam, chwytając w dłoń filiżankę. – Dzięki.
– Dawno mnie tu nie było – kontynuował, choć ja odniosłam wrażenie, jakby w rzeczywistości chciał powiedzieć coś zupełnie innego, tylko nie bardzo wiedział, jak zacząć.
Kiwnęłam potakująco głową, biorąc solidny łyk kawy. Po chwili nasze spojrzenia się spotkały.
– Gdzie się podziewałaś? – To pytanie musiało się wreszcie pojawić.
– Tu i tam… – odparłam wymijająco.
– Wróciłaś na stałe? – drążył.
– Nie wiem. To zależy od…
– Od czego?
– Od tego, jak mi się sprawy potoczą. – Miałam nadzieję, że taka odpowiedź mu wystarczy.
Nie wystarczyła.
– Dlaczego wtedy wyjechałaś? – drążył. – Nie można było się do ciebie dodzwonić, nie dawałaś żadnego znaku życia. Dlaczego?
– To skomplikowane. – Nie miałam pomysłu na lepszą odpowiedź.
Krzysiek sapnął, po czym zaczął przechadzać się po saloniku, a mnie – nie po raz pierwszy – przed oczami stanęła sytuacja, gdy miał mnie poprosić o małżeństwo, i później kolejna, gdy mówił o konieczności poślubienia Klary. W obu tamtych momentach zachowywał się podobnie.
– Skrywasz jakąś tajemnicę – zasugerował z pewnością w głosie. – Tylko jaką? Dlaczego tamci ludzie cię ścigają?
– To nieistotne. – Za wszelką cenę chciałam pozostać dyskretna. – Nie musisz wszystkiego wiedzieć.
– Przeciwnie, jeśli mam ci pomóc.
– Już mi pomogłeś i bardzo ci za to dziękuję, ale na tym ta twoja pomoc powinna się zakończyć. Nie chciałabym cię wciągać w… – Zamilkłam, nie chcąc powiedzieć zbyt wiele.
– Cholera, Magda!
– Proszę, nie zmuszaj mnie do tego, Krzysiek.
– Pytam po raz ostatni. Kim są ci ludzie i czego od ciebie chcą?!
Czułam, że nie mam szans z jego dociekliwością i uporem. Musiałam coś wykombinować. Musiałam zrobić coś, aby choć trochę odpuścił. Droga do tego była tylko jedna.
– Okej. – Byłam tak zdenerwowana, że musiałam wstać z kanapy. – Ale obiecaj, że zaakceptujesz, iż to, co usłyszysz, będzie musiało ci wystarczyć.
– Wiesz, że nie mogę ci tego zagwarantować.
Rzuciłam mu karcące spojrzenie.
– W porządku. – Udał, że ustępuje.
Tym razem to ja zaczęłam nerwowo przechadzać się po pomieszczeniu jak jakaś wariatka. To niesamowite, jak wiele razy w życiu człowiek – działając świadomie lub nie – znajduje się
w podobnej sytuacji. W naszym przypadku sytuacje te zdawały się być coraz to bardziej bezwzględne, niedorzeczne, okrutne.
– Ściga mnie zgraja napakowanych facetów, bo mam coś, co należy do nich – wyjaśniłam najprościej, jak tylko mogłam.
W zasadzie, gdyby dobrze się zastanowić, z całej tej sytuacji udało mi się wyciągnąć samo sedno. Byłam z siebie dumna. Byłam dumna z każdej chwili, którą udało mi się przetrwać z sekretem, z każdego słowa, które tak starannie dobierałam, aby tylko nie zdradzić prawdy. Miałam nadzieję, że pomimo tego, co będę zmuszona mu teraz wyznać, on nigdy nie dowie się niczego więcej poza tym, na co sama pozwolę.
– Co takiego masz, że urządzają za tobą, aż taki pościg? – Sytuacja nad wyraz go zaintrygowała.
– Coś, co nigdy nie powinno trafić w ich ręce. Coś, czego muszę bronić, jakby było moim życiem.
– Magda, odpuść, nie warto. Znam takich ludzi i wiem, że to nie przelewki. Z nimi naprawdę nie ma żartów. Cokolwiek im zwinęłaś, lepiej to oddaj.
– To wykluczone! – zaprotestowałam.
Czułam, że nogi się pode mną uginają. Serce waliło mi jak oszalałe, a ciało zaczynało drżeć. Z całych sił starałam się ukryć przed Krzyśkiem każdą, najmniejszą choćby emocję. Nie mogłam pokazać, jak bardzo emocjonalnie i prywatnie jestem związana z tą sprawą. Jak najszybciej chciałam wyjaśnić mu wszystko w taki sposób, aby tylko się ode mnie odczepił.
– Głupia jesteś, wiesz?
– Być może. Ale oni nie mogą dostać tego, czego tak szukają. Nie mogą i koniec.
Krzysiek spojrzał na mnie podejrzliwie, a wtedy ja popłynęłam:
– W Londynie pracowałam w domu pewnego polskiego dziennikarza. – Zaczęłam najprościej, jak tylko było to możliwe. – Mieszkałam u niego. Zajmowałam się jego córką w zamian za dach nad głową, ale poza tym pracowałam dla niego też jako tłumaczka.
Krzysiek uważnie słuchał, opierając się o mały, drewniany stolik. Zdawał się być maksymalnie skupiony na każdym moim słowie.
– Pan Emil pracował nad ważną sprawą – kontynuowałam. – Ważną i niebezpieczną – dodałam po chwili.
– Co to za sprawa? – dopytywał mój niedoszły mąż.
Rany, jeszcze nigdy jego egoistyczna osoba nie poświęciła mi tyle uwagi i zainteresowania.
– Brudne interesy. Jakieś oszustwa, przekręty… Początkowo wszystko szło pomyślnie, do momentu aż mój pracodawca nie natrafił na grubą sprawę dotyczącą pewnej szajki. Udało mu się dotrzeć do bardzo niewygodnych i niebezpiecznych danych. Pan Emil wplątał się w to tak bardzo, że nie było już odwrotu. Wykradł te dane i… wtedy wszystko się zaczęło.
– Okej, ale co ty masz z tym wspólnego?
– Pomagam mu, bo…
– Bo…?
– To dobry człowiek. Żona mu zmarła, córka zaczęła chorować. Ma dla kogo żyć.
– A ty?
– Ja chcę mu tylko pomóc…
– Ryzykując własnym życiem?!
– Choćby nawet – potwierdziłam.
– Magda, proszę cię. Od kiedy jesteś tak głupia i bezmyślna?
– I tak tego nie zrozumiesz – zarzuciłam mu.
– Więc wyjaśnij mi to tak, abym zrozumiał.
– Właśnie to zrobiłam. Nie zdradzę pana Emila i koniec dyskusji. Za nic nie dostaną tego pendrive’a.
– Pendrive’a? – Krzysiek ruszył w moją stronę, a ja zdałam sobie sprawę, że być może powiedziałam o jedno słowo za dużo.
– Tak, dane są na pendrivie! – wycedziłam przez zęby, nie mogąc znieść dłużej tego przesłuchania. – To właśnie tego przedmiotu wszyscy szukają. Jest dla nich tak cenny, że zrobią wszystko, aby go odzyskać.
– To ciebie szukają?
Nie mogłam uwierzyć, że ja tu się tyle produkuję, a on wciąż nie ogarnia sprawy.
– Przecież ci tłumaczę! – syknęłam złośliwie.
– Ten pieprzony złoty pendrive jest u ciebie?!
– Zaraz, zaraz… – Moją uwagę zwróciła pewna nieścisłość. – Nie wspomniałam ci, że pendrive jest ze złota.
Wyraz twarzy Krzyśka w jednym momencie pozbawiony został wszelkich emocji. W tym jednym momencie zamilkł, a mnie, gdy zrozumiałam, co jest grane, przeszył zimny dreszcz. Szok, jakiego w tamtej chwili doznałam, nie pozbawił mnie jednak formy, którą starałam się trzymać, odkąd tylko zaczęła się ta cała sprawa z ucieczką. Moja nieufność, czujność i refleks zadziałały od razu. Stało się to tak szybko, że niemalże sama nie wiedziałam, kiedy moja dłoń sięgnęła po spluwę, a ja mierzyłam z niej wprost w Krzyśka. Nie wiedzieć czemu – odruchowo czy specjalnie – on uczynił dokładnie to samo wobec mnie, również trzymając swoją broń wyciągniętą w moją stronę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz