Wstęp Zawsze myślałem, że znam samego siebie. Byłem pewien, że jestem na tyle silny, że nikt

środa, 26 listopada 2025

Katarzyna Salach "Gdy mnie uniewinnisz" - recenzja

 


Ta książka od początku zapowiadała się na jazdę bez trzymanki – i dokładnie to dostałam, tylko w trochę innym tempie, niż się spodziewałam.

Poznajemy Maxa, który po dziesięciu latach wychodzi z więzienia z jedną myślą w głowie: odpłacić za to, co mu zrobiono. I naprawdę trudno mu się dziwić, bo facet przeszedł piekło za cudze grzechy. Jego plan? Uderzyć tam, gdzie Cole zaboli najbardziej. Problem w tym, że „tam” okazuje się Carmen – dziewczyna, która nie ma zielonego pojęcia, co jej rodzina ma za uszami.

Carmen żyje sobie spokojnie, trochę zagubiona, trochę odsunięta przez własnego ojca, aż tu nagle jej życie wali się jak domek z kart. I to nie dlatego, że zrobiła coś złego, tylko dlatego, że ktoś inny kiedyś narozrabiał.

Książka jest pisana z perspektywy ich obojga, więc można naprawdę wejść im do głów. I to działa super, zwłaszcza przy Maxie, który jest jednocześnie twardy jak beton, a pod spodem ma całą masę emocji, których wolałby nie mieć. Carmen też daje się lubić – jest wrażliwa, pogubiona, ale stara się trzymać pion.

Teraz minus dla mnie: wątek romantyczny idzie jak ślimak na wakacjach. Są myśli, jest iskierka, kilka spojrzeń, ale długo, dłuuugo NIC konkretnego. Dopiero późniejsze rozdziały dają trochę więcej emocji między tą dwójką. Jeśli ktoś lubi wolne tempo – będzie zachwycony; ja miałam momenty, kiedy chciałam im krzyknąć „no ruszcie się wreszcie!”

Co do fabuły – podoba mi się, że autorka nie idzie na skróty. Pokazuje, że zemsta to nie lekarstwo, tylko kolejna trucizna. A to, jak przeszłość bohaterów potrafi ich dogonić, jest podane bardzo wiarygodnie.
Końcówka? Świetna. Naprawdę trudno byłoby to zamknąć lepiej.

Plus za całą muzyczną otoczkę, motyw z fortepianem i klimat, jaki to buduje. No i okładka – wiadomo, robi robotę.

Podsumowując: jeśli lubisz historie mroczne, pełne rodzinnych brudów, tajemnic i emocji, które rozwijają się powoli, ale mają sens – ta książka powinna cię wciągnąć. Nie jest to historia z fajerwerkami co pięć stron, ale kiedy już się rozpędza, to naprawdę trzyma.

Moja ocena: 7/10

Współpraca z Wydawnictwem 
Black Dragon 

wtorek, 18 listopada 2025

Dermena Intensive - recenzja suplementu diety

 


Macie czasem wrażenie, że Wasze włosy wypadają garściami, a paznokcie łamią się od samego patrzenia?

 
Jeśli tak, to mam coś, co może Wam pomóc, bo ja jestem zachwycona!

Wpadł mi w ręce suplement Dermena Intensive - w formie płynnych saszetek (bez glutenu!). Skład jest krótki i treściwy: hydrolizowany kolagen, witamina B5, B6 i cynk. Czyli dokładnie to, czego włosy i paznokcie potrzebują, żeby wrócić do żywych.

Pije się jedną saszetkę dziennie - prosto z opakowania albo po rozpuszczeniu w wodzie/soku. Smak? Malina. I to taka naprawdę smaczna, więc stosowanie nie boli.

Co zauważyłam u siebie?

- mniej włosów na szczotce i w odpływie (mąż też jest zadowolony ;p)

- pojawiły się baby hair tam, gdzie dawno ich nie widziałam

- włosy zrobiły się mocniejsze i bardziej błyszczące

- paznokcie przestały się tak łatwo rozdwajać i łamać

Nie będę ściemniać - nie stało się to w trzy dni, ale po kilku tygodniach różnica była wyraźna i w końcu przestałam panikować przy każdym czesaniu.

Dla kogo to będzie super opcja?

Dla osób, które walczą z osłabionymi włosami, nadmiernym wypadaniem, łamliwymi paznokciami albo po prostu chcą je wzmocnić nie tylko kosmetykami, ale też od środka.

I powiem wprost: ufam Dermenie, bo nie raz ocaliła mnie z opresji i tym razem też mnie nie zawiodła. Świetna opcja, jeśli chcecie zadbać o włosy nie tylko od zewnątrz, ale i od wewnątrz

 

Moja ocena: 10/10   

poniedziałek, 10 listopada 2025

Katarzyna Smoła "Scarlet letters" tom 1 - recenzja patronacka

 


Claire Castelli to kobieta, której się nie zapomina - silna, zdeterminowana i gotowa wejść w sam środek przestępczego świata, by odzyskać kontrolę nad własnym życiem. A Eric Blackthorne? Cóż… to ten typ faceta, który jednym spojrzeniem potrafi wywołać dreszcz, ale też przyprawić o ból głowy.

Główna bohaterka nie miała łatwej przeszłości. To, co wydarzyło się w jej życiu siedzi w niej tak bardzo, że w jej głowie powstaje plan, do którego potrzebuje zimnego i wyrachowanego władcy londyńskiego półświatka. Zdaje sobie sprawę, że współpraca z nim może być niebezpieczna, lecz bardzo szybko okazuje się, że również i pociągająca. 

Tych dwoje raz walczy ze sobą, by za chwilę znów przyciągać się jak magnes. Pożądanie miesza się tu z gniewem, a granica między nienawiścią a pragnieniem zaciera się z każdą kolejną stroną.

Jest jeszcze Sebastian - prawa ręka Erica, doskonały strzelec, który nie ma sobie równych. Choć początkowo wydaje się, że on i Claire nie dojdą nigdy do porozumienia, można w ich relacji dostrzec jednak pewną nutę sympatii. Muszę przyznać, że choć facet ten pełnił raczej drugoplanową rolę - był niesamowicie ciekawą postacią, którą mimo tego czym się zajmował, dało się lubić.

Tymczasem pewna agentka depcze im po piętach... jednak okazuje się, że może przy tym stracić przez to więcej, niż mogłaby przypuszczać. 

Czy Claire i Eric dojdą do porozumienia?

Czy pozwolą sobie, by doszło między nimi do czegoś więcej?

Jakim facetem okaże się Sebastian? 

Czy agentce uda się dopaść Blackthorne'a? Jaką cenę przyjdzie jej zapłacić za to, że zbliżyła się do swego celu?

Co takiego wydarzyło się w życiu Claire, że stała się tym, kim się stała? 

To historia o władzy, pożądaniu i grze, w której stawką jest nie tylko lojalność, ale i serce. A Londyn... jeszcze nigdy nie był tak niebezpiecznie pociągający.

Katarzyna Smoła genialnie stworzyła każdą z postaci i zapewniam, że żadna z nich nie była tu przypadkowa. Napięcie pomiędzy bohaterami wzrasta w mgnieniu oka, po czym Autorka odbiera nam to, za co nie raz miałam ochotę ją udusić! Końcówka, jak i tytuł wskazuje na to, że będzie kolejna część, a sposób w jaki zakończyła się ta historia sprawił, że nie mogę się doczekać kontynuacji. 

Moja ocena: 9/10

 

Współpraca reklamowa z

Wydawnictwo AlterNatywne  

piątek, 31 października 2025

"Antologia z dreszczykiem" - recenzja patronacka


 

Szukacie czegoś, co podniesie Wam ciśnienie bardziej, niż mocna kawa? „Antologia z dreszczykiem” to mój kolejny patronat, który chciałabym wam przedstawić! Dziewiętnastu autorów postanowiło sprawdzić, jak daleko można posunąć się w budowaniu napięcia. Każdy z autorów zabiera nas w inny, mroczny zakątek ludzkiej wyobraźni – duchy, zjawy i szaleńcy, których lepiej nie spotykać po zmroku. Każde z opowiadań wciąga nas w inny koszmar i zostawia z uczuciem, że coś, albo ktoś wciąż stoi tuż za nami.

Choć każde z opowiadań jest krótkie, żadne nie pozostawia czytelnika obojętnym. Autorzy budują napięcie w różny sposób, przez co czytelnik nie może się nudzić. Czasami sięgają po elementy grozy rodem z dawnych legend,  innym razem wplatają w fabułę wątki psychologiczne czy obyczajowe. I to właśnie ta różnorodność sprawia, że antologia nie nuży, a wręcz przeciwnie – z każdą kolejną historią rośnie ciekawość, co czeka na kolejnych stronach. Każdy autor dorzuca coś od siebie i to jest super! Ta książka udowadnia, że historia nie musi być długa, by wbiła w fotel, wprawiła w osłupienie, przyprawiła o dreszcze.

Spośród wszystkich opowiadań jedno szczególnie zapadło mi w pamięć i tutaj chciałabym się do niego odnieść. Historia nosi tytuł „Jestem tu na łowach” (Autorka: Marzena Herka-Kistela). W klubie mężczyzna poluje na swoją zdobycz. I wypatruje w tłumie ofiarę – dziewczynę dosyć przeciętną, niewinną i naiwną. Ale czy na pewno? Bo gdy zaczyna wprowadzać w życie swój plan, okazuje się, że facet cholernie się pomylił. To historia, w której do samego końca nie wiadomo, kto jest ofiarą, a kto potworem. Ta pełna emocji i zaskakujących zwrotów akcji opowieść pokazuje, że prawdziwe zwycięstwo nie zawsze tkwi w sile, lecz w sprycie i umiejętności tworzenia mylnych pozorów. To właśnie takie teksty jak ten sprawiają, że „Antologia z dreszczykiem” jest nie tylko zbiorem historii – to podróż przez ludzkie lęki, instynkty i słabości, która długo nie pozwala o sobie zapomnieć.

Jeżeli lubicie mroczne, niepokojące historie – ta książka musi zagościć na waszych półkach.

Moja ocena: 9/10

 

Współpraca reklamowa z Wydawnictwem

Ostre Pióro

wtorek, 28 października 2025

Renata Kuryłowicz " Klątwy, duchy i zbrodnie" - recenzja

 


Czy lubicie, gdy jeszcze długo po zamknięciu książki wasze myśli błądzą po mrocznych zakamarkach ludzkiej psychiki? Jeżeli nie - lepiej nie czytajcie tej książki przed snem. Ale jeśli to Wasz klimat - usiądźcie wygodnie, zapraszam Was na recenzję!

Renata Kuryłowicz stworzyła coś więcej niż zwykły zbiór historii o duchach czy nawiedzonych miejscach. To reportaż z pogranicza świata realnego i tego, który wciąż zastanawiamy się, czy naprawdę istnieje. Znajdziecie tu dziewięć rozdziałów, a w każdym z nich inne zbrodnie, legendy, klątwy i opowieści, które balansują między faktami a tym, co niewyjaśnione.

Niektóre historie są tak brutalne, że czyta się je z otwartymi ustami. "Sprawa Hello Kitty" wywarła na mnie największe wrażenie i po niej długo nie potrafiłam dojść do siebie.

Co uważam za ogromny plus tej książki?

Po pierwsze, jestem pod wrażeniem ogromnego researchu jaki autorka zrobiła do tej książki - naprawdę!  

Po drugie, fajne jest to, że autorka nie rozwleka tematów, nie próbuje przekonać nas do istnienia sił nadprzyrodzonych i nie próbuje przestraszyć nas na siłę. 

Po trzecie, prowokuje nas do myślenia i zadania sobie pytań o to, dlaczego tak ważna jest dla nas wiara w to co nadprzyrodzone, nawet w obliczu racjonalnych faktów i niezbitych dowodów. 

Muszę przyznać, że czytając opis książki, a także mając na uwadze jej tytuł, byłam przygotowana na coś zupełnie innego, niż otrzymałam. Myślałam, że to będzie kolejny horror, a tu proszę bardzo... dziennikarski zlepek faktów, dotyczących prawdziwych, realnych zbrodni, a nie świata wymyślonego, wykreowanego na potrzeby lektury. 

To nie jest lekka lektura. To podróż, którą z pewnością zapamiętacie na długo. To książka, po której staniecie się ostrożniejsi, a wasze zaufanie do świata i do ludzi nie będzie już takie samo. 

Moja ocena: 9/10  

Współpraca reklamowa z wydawnictwem 

ZNAK 

Produkty do włosów Kallos Rosemary - recenzja

 

 


 #współpracareklamowa #kallos #mojechwilezrozmarynem #trnd

Przedstawiam Wam serię produktów marki Callos Rosemary 🥰.
W zestawie otrzymałam: szampon, maskę oraz serum 😊.

 
Moje oczekiwania były spore i muszę przyznać, że produkty te doskonale poradziły sobie z moim włosami🥰. To co najbardziej mi się spodobało to miękkość jaką im nadały❤️❤️. Włosy stały się mocniejsze, przestały wypadać tak nadmiernie, a serio sypały się wcześniej jak żywa choinka na trzech króli 😅. 

Zapach tych produktów jest taki ziołowy, średnio przyjemny podczas mycia, ale po umyciu i wysuszeniu - włosy pachną bardzo świeżo i delikatnie! 

Dzięki Kallos moje włosy stały się bardziej błyszczące i znacznie łatwiejsze do rozczesywania ☺️. 

Jedynym minusem była nieporęczna butelka jeśli chodzi o szampon - super, że jest go tak dużo, ale fajnie jak byłaby jakoś inaczej wyprofilowana ☺️.


Moja ocena: 9/10  

 

Współpraca reklamowa z 

Kallos 

sobota, 18 października 2025

Recenzja perełek zapachowych do prania - Lenor Spring Awakening i Lenor Unstoppables

 

 

#współpracareklamowa dla LENOR 

 

Witajcie kochani! 💙

 
Dziś mam dla Was coś pachnącego - moją opinię o produktach, które ostatnio testowałam w swoim domu.
Tym razem w mojej pralni zagościły perełki zapachowe Lenor w dwóch wersjach:


🌸 Spring Awakening
💧 Unstoppables

 

To nic innego jak perfumy do prania w formie małych perełek, które mają zapewnić świeżość nawet do 12 tygodni (tak, też byłam ciekawa, czy to możliwe!).

Dodawałam je bezpośrednio do bębna pralki - razem z ubraniami. Prałam dosłownie wszystko: ręczniki, pościel, ścierki, a nawet dziecięce ubranka. Potem wszystko lądowało w suszarce.

I powiem Wam jedno – zapach po wyjęciu z suszarki był obłędny! 😍
Świeży, intensywny, ale nie duszący. Utrzymywał się naprawdę długo – nawet po kilku dniach w szafie czułam tę czystość i lekkość.
To było trochę tak, jakbym miała swój „domowy zapach”, który otula wszystko, co miękkie i czyste.

Podsumowując:
Obie wersje perełek naprawdę mnie zachwyciły, ale jeśli miałabym wybrać jedną - Spring Awakening skradło moje serce. Jest delikatniejsze, bardziej świeże i idealne do codziennego prania.
Unstoppables to z kolei mocniejszy, wyrazisty zapach – świetny do ręczników czy pościeli, które mają pachnieć jak z luksusowego spa.

Zdecydowanie polecam każdemu, kto lubi, gdy pranie nie tylko wygląda, ale też pachnie perfekcyjnie. 💙
Dla mnie to mały domowy rytuał, który naprawdę poprawia humor

 

Moja ocena: 10/10 

#ŻyjemyZapachem #FeelGoodInLenor #LenorUnstoppables #perełkizapachowe #trnd